Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

starego posłuchać cierpliwie? Ja znam moje prawa i na włos z nich nie spuszczę...
— Kochany stryju — łagodniéj odpowiedziała kobieta, któréj się w głowie zawracało. — Zobaczcież, poznajcie tego człowieka wprzódy.
— Poco? żeby mnie obałamucił, jak kasztelana; cóż to nie jasne jeszcze wszystko. Kto za nim świadczy? Nie ma w Warszawie jednego człowieka. któryby za nim dobre słowo powiedział... wszyscy są przeciwko niemu. Proszę mi jedną zacytować autoritas?
Nina przerażona spuściła głowę.
— A widzisz asińdźka — mówił stary — ewidencja za mną, poco tu długo rozprawiać, śledzić, szukać, kiedy prawda na dłoni. Żeby to było co poczciwego, miałby przyjaciół. Książę! samozwaniec jakiś, odrzutek społeczeństwa, i jabym miał pozwolić na to, aby asińdźkę uplątał, wyrwał z jéj świata, a zmusił do upodlonego życia..? nigdy!
Kasztelanowa rozpłakała się, ale cóż miała powiedzieć na obronę jego i swoją?
Gwałtownie poruszona, chustką zakrywszy twarz i nie słuchając już podczaszego, który ją wstrzymywał, wyszła.