jak gorliwość moja o dobro asińdźki mnie tu sprowadziła.
Porzuciłem Dryłówkę na łaskę Bożą, a oficjaliści mnie tam niezawodnie okradną. Ale co obowiązek to obowiązek. Coś tu u asińdźki źle się dzieje.
— U mnie? — zdziwiona spytała kasztelanowa.
— A no tak! tak! nie trzeba nic ukrywać przedemną, bo to już uszu mych doszło; masz tu jéjmość jakiegoś drapichrusta, awanturnika, kawalera de bona fortuna, który, mówią, potrafił serduszko zbałamucić; co to to jest?
Podczaszy sparł się na lasce i surowo począł wpatrywać się w oczy pupilli, która zmięszana zrazu, nie wiedziała co odpowiedzieć.
— Któż coś podobnego mógł stryjowi powiedzieć?
— Ale wszyscy o tém gadają... Cóż to za jegomość ten preferowany, jak słyszę, jakiś hołysz i zabójca?
Na te słowa krew uderzyła do twarzy biednéj wdowie.
— Nie wiem, kto mógł spleść stryjowi podobną potwarz — zawołała. — Mogę mu zaręczyć, że dzieckiem nie jestem, że nadto znam świat, abym lada awanturnikowi dała się obałamucić.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/201
Wygląd
Ta strona została skorygowana.