Nie dając się odpędzić, trzymając ciągle rękę Konstantego, kasztelanowa sparła się tylko o ścianę, czując, że słabnie... Tymczasem gospodarz zwolna gromadę ludzi starał się wyprosić, ażeby izbę wypróżnić. Przyszło to z wielką trudnością i nie bez pomocy Metlicy, który sam dopiero potrafił głosem i ręką trudnego dzieła dokonać.
Lekarze zewsząd wezwani przybywali, obmywano rany, szeptano cicho, a nieszczęśliwa Gietta znajdowała się w najprzykrzejszém położeniu, chcąc odjechać, nie wiedząc, jak porzucić kasztelanowę, a wzdrygając się na widok krwi, którego znieść nie mogła.
Nareszcie ośmieliła się jéj szepnąć na ucho, że konie odeśle, a sama wymknęła się, wracając do pani Krakowskiéj z najświeższemi nowinami z pobojowiska. Że na ucho rozpowiedziała wszystkim historją téj kochanéj Niny, o tém spodziewam się, że nikt nawet powątpiewać nie będzie.
Naostatek rany zostały obwiązane, krew zatamowana i wszystkie środki przedsięwzięte. Dwa cięcia w głowę, które dotknęły głęboko kości, były w istocie najniebezpieczniejsze, inne pociemku zadane przez suknię, która uderzenie osłabiła, bolesne, ale niegroźne się być zdawały.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/181
Wygląd
Ta strona została skorygowana.