Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Parfaitement! Pałac i połowę dóbr zapisał żonie.
— Ale familja na to nie pozwoli.
— Ja słyszałem, że kasztelanowa nie przyjmuje.
— O, o! — przerwała starościna — na cóżby miała faire la petite bouche? Ale mnie o tém nie mówiła wcale... Nie wiedziałam o testamencie. Jeśli ją zbogacił... o, to znajdzie adoratorów...
W téj chwili uwaga wszystkich odwróconą została ku balonowi. Umieszczona pod nim fajerka rozrzedziła powietrze, kitajkowy olbrzym wydymał się, sznury naprężały. Blanchard siadał do łódki, za nim Jan Potocki.
Wszystkich oczy zwrócone były na powietrzną nawę, która za chwilę od ziemi oderwać się miała i ulecieć ku niebiosom.
Serca biły, podziwiano odwagę, dłonie białe ściskała trwoga, zanim uwielbienie dla śmiałych podróżnych miało je zmusić do szalonego oklasku. Balon chwiał się i powoli dźwigał ku górze. Żegnano hrabiego, który z zimną krwią patrzał na otaczających i wstrzymywał wyrywającego się pudla. Na twarzy jego nie było widać najmniejszego wzruszenia, Francuz krzątał się około przyrządu.
Milczenie trwogi i podziwu oniemiło