Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cóż masz przygotować? — zapytał Konstanty. — Mnieto samemu gotować się trzeba, nie wam.
— To moja rzecz — odezwał się Metlica; — ale pismo mnie dać musicie, jutro je wam odniosę.
Grzegórz schował papier, i uprosiwszy Konstantego, ażeby bez jego wiadomości nie opuszczał więzienia, wyszedł pospiesznie. Sam zostawszy kniaź, rzucił się na tapczan i rozmyślał o swém położeniu. W istocie mniéj odważny a więcéj słracić mogący człowiek struchlałby pod ciężarem takiéj groźby. Konstanty myślał tylko, jakby swą cześć powinien uchować; śmierć nie była dlań straszną.
Wieczór nadchodził; zwykle klucznik przynosił mu światło, ale tego dnia nie było go znać, bo w chwili zwyczajéj zastąpił go kto inny, zupełnie nieznany.
Ze zwykém pozdrowieniem, które przynosząc świecę zwyczajem było powtarzać: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, wsunął się mały, siwy, uśmiechnięty, ubogo ubrany mężczyzna. Twarz jego po-