mowoli ubjął cudne kształty szyi i ramion starościny, ale rzucił tak niezgrabnie ten stroik, że pani zawołała:
— A, nie zdałbyś się na garderobianę.
Scena ta znowu nie usposobiła do rozmowy, bo onieśmieliła księcia; ale szczebiotka mówiła za niego i za siebie. Miało to tę dobrą stronę, że dało mu czas zebrać myśli, odwagę i plan sobie jaki osnuć.
— A cóż, byłeś pan u króla?
— Dotąd jeszcze nie.
Ruszyła ramionami.
— Nie — poczęła Gietta — tak być nie może... Książę musisz się otrząsnąć z uprzedzeń, wejść we właściwe sobie towarzystwo... zająć stanowisko, jakie mu się należy. Ja nie pozwolę jako opiekunka...
— Piękna pani! — zawołał Konstanty — pozwól mi się tym razem wytłómaczyć jasno i otwarcie... nie żądaj odemnie rzeczy niepodobnych. Znaczna część młodości mojéj upłynęła w ciszy i osamotnieniu; świata wielkiego ani lubię, ani pragnę... tytuł mój jest szyderstwem losu, którego
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/254
Wygląd
Ta strona została skorygowana.