Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

konwulsjach niecierpliwości, dopóki nie mógł minąć Stanisława. W miejscu gdzie się rozchodziły ścieżki, jak piorun rzucił się naprzód i znikł w krzakach. Starzec obrócił się tylko, domyślając co za szatan przeleciał, ruszył ramionami i szedł dalej powoli ku folwarkowi.
Już był u furtki, która na dziedzińczyk wychodziła, gdy za płotem ujrzał ekonoma siedzącego na koniu, a przy nim stojącą i żegnającą go Andromakę.
Oddalili się byli widać od budynku folwarcznego, żeby ich rozmowy nie słyszano, a wpadli pod ucho starego sługi, który znęcony kilką słowy, zastanowił się.
Teresa mówiła do męża:
— Niechże się stawi zawczasu... Stanisław nie rychło powróci... nie ma się co obawiać.
— Powiem, powiem — odparł Boikowski — jeżeli go zastanę.
— Posyłaj po niego gdzie chcesz... zręczność jedyna... jutro koniecznie...
Stanisław stał jak wryty, każdy dochodzący go wyraz wbijał mu się w piersi głęboko, tkwił w sercu. Nie darmo widać chciano go wyprawić i były jakieś zamiary... ale jakie? odgadnąć było niepodobieństwem. Domyślać się mógł tylko, że odjazd jego, wyrachowany i uradzony, miał do czegoś posłużyć.
Na chwilę w głowie się zawróciło staremu Stanisławowi; nie wiedząc co się stać miało, zaradzić było tak trudno!! wszakże nie myśląc już mówić z Boikowskim, szybko cofnął się nazad do swojej izdebki, rozbierając jak miał postąpić.
— To pewna — rzekł w duchu — że ja jechać nie mogę; ale żeby źli ludzie nie wiedzieli o tem, muszę uczynić jak gdybym jechał, ukryć się na dzień cały i