Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W kwadrans potem, Teresa wysunęła się pod pozorem przechadzki po za ogrody i poszła ścieżką ku lasowi. Tu u brzegu zarośli czekał na nią przechadzając się Alfred.
— Czegożeś mnie tak odprawiła? — spytał — czy się już męża boisz?
Ruszyła ramionami. — Nie chcę, żebyś bywał widocznie u nas, bo to może popsuć wszystko. Wiele rzeczy mam ci do powiedzenia. Siadaj, słuchaj, nie przerywaj mi i nie trać serca; musimy na swojem postawić.
Tu opowiedziała mu wszystko, co zaszło dnia tego i odmalowała nową przeszkodę, której powodem być musiał obraz przez Derewiańskiego skreślony.
Alfred z zaciętą wargą, z zagryzionym wąsem siedział gniewny, drąc chustkę od nosa.
— Ale to wszystko nic, — zawołała Boikowska — naprzód mój mąż potrafi sędzinę znowu na twoją stronę nakłonić; gdyby się to nie powiodło... ha! to potrzeba śmiało działać!
— Ale jak?
— Ja mam już cały plan w głowie, zdaje mi się, że najlepszy.
— Mów-że!
— Potrzeba pannę wykraść.
— Cóż? chyba gwałtem, kiedy, jak mówisz, i panna przeciwko mnie?
— Gwałtem, nie! byłoby to niebezpieczne... ale są sposoby! — zamyślając się dodała Teresa.
— Naprzykład?
— Chcesz się ożenić koniecznie?
— Muszę! — zawołał Alfred z wybuchem — muszę, jeśli się tu nie ożenię, przepadłem. Rachowałem na to