Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niejaką nadzieję samą zastać gospodynię domu, bo się z jej mężem w drodze minął, zwarzony był widocznie przytomnością nieznajomych sobie współgości. Pocieszały go jedynie rzucane nań niekiedy spojrzenia Teresy, która wierna przysłowiu, że czego nie kupować tego nie żałować, obdarzała niemi kolejno i pana pisarza, i pana Palibę, i wyrostka.
Takie było towarzystwo zgromadzone w pierwszym pokoju, gdy Frunia zawsze ładna, zawsze trzpiotowata, wpadła gdyby burza z ogromnym drzwi trzaskiem, spodziewając się może samę zastać Boikowskę, niecierpliwa oczyma dając znać, że ma coś pilnego do powiedzenia. Ale jak było ruszyć z oblężonej kanapy i rzucić towarzystwo tak miłe! Zerwał się pan pisarz ucałować rękę pięknej garderobianej, a za jego przykładem poszli pan Paliba i student. Posadzono Frunię na kanapie, rozmowa poszła żywo.
Pisarz przysiadł się gorąco do nowo przybyłej, ciągle powtarzając: — Do kroćset djabłów, jakaż ona ładna! Nu, ładna kiedy ładna!
Paliba widocznie porównywał dwie te próbki płci pięknej; student poważnie ciągnął cygaro, które go nudzić poczynało.
O czem-że mogła być rozmowa, jeśli nie o tych co stali wyżej szczeblem w klasyfikacji społecznej, wyżej moralnie, pieniężnie, znaczeniem. Niestety! nie chrześcijańskie tam uczucie wiodło sądem zgromadzonych, niechęć buchała z nich kłębami, zazdrość, gniew, wszystko tam było, prócz pobłażania i miłości.
Wszystko to wszakże mówiło się w imię braterstwa i chrześcijaństwa, wedle wzorów z Żyda Tułacza i Tajemnic Paryża wziętych. Przecinały tylko to pasmo