Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stanisław mocno się zmięszał.
— A byłem, — rzekł zakłopotany wytłumaczeniem się — byłem.
— Ty? tam? kiedy? po co?
— Prostym przypadkiem. Kilka tygodni temu będzie, jechałem jakoś późno z miasteczka i pobłądziłem w lesie. Jedziemy, jedziemy — nic; tylko w borze drożyn bez liku i ani się z nich wyplątać. Ożyna co mnie powoził, już począł myśleć że nas licho wodzi; a to był prosty przypadek. Już nie wiem jakieśmy tam długo błąkali się w lesie, aż widzę wioskę przed sobą, poznaję Kluki. Poczynało zmierzchać, koniska się pomęczyły, nie ma sposobu, nocuj. Karczma jak figa, ani wózka zatoczyć, ani konia postawić; bieduję, aż widzę ktoś konno pędzi... Patrzę, a to on...
Pani Żacka zżymnęła się.
— Dobry wieczór, dobry wieczór! A co tu robisz panie Stanisławie? — Ot jak pan widzisz, zabłądziłem. — A zmiłuj się, przenocuj u mnie we dworze. — Jak zaczął prosić, molestować, naglić, nie było sposobu; zaprzęgaj Ożyna i do dworu. Konie mi wzięli, a mnie tak poczciwie jakoś, ludzko i serdecznie przyjęli, tak się ze mną obeszli, że im tego nigdy nie zapomnę. Bo że jeść i pić dali to nie wielka rzecz, ale poczciwa pani nawet o starych kościach pamiętała, materac mi przysłała, poduszkę... on sam przychodził zobaczyć, czy mi czego nie braknie.
Wówczas byłem wszędzie i widziałem przy tej zręczności dom i gospodarstwo; powiem pani że nigdzie takiego porządku, ładu, spokoju, a nawet szlacheckiego dostatku nie zdarzyło mi się zobaczyć jak tam. Wszędzie czysto jak w pokoju, wszystko na miejscu; bez