Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O! dziękuję pani, i radbym rzucić się jej do nóg za to słówko orzeźwiające.
Mogę więc mówić z jej matką, a cokolwiek wypadnie...
— Przyjąć jak od matki, z pokorą, z poddaniem, i ufać Bogu, a sobie więcej niż dotąd, i w ostatku komuś jeszcze, ufać trochę...
Tu przerwać musimy i drugą rozmowę, bo obie w tej chwili wejście Stanisława, oznajmującego objad, rozprzęgło, a Derewiański musiał na potem odłożyć dowodzenia, do których w czasie stołu miał porę przygotować się i uzbroić.
Na objad przyszła panna Kunegunda, ale milcząca jak zawsze, nie przyłożyła się wcale do ożywienia przytomnych. Spytana kilka razy, odpowiadała lakonicznie i zamilkła. Stanisław, który dobrze widział, jak się nie kleiło gościom i pani, użył przywileju od dawna mu służącego, mięszania się do rozmowy, i wciąż prawie odzywał.
Ale i on nie był ochoczy, bo czytał w oczach panienki, matki i Derewiańskiego zakłopotanie, wróżące złe skutki dziewosłębów. Jednego Bolka z pogodniejszą twarzą, ze śmielszem wejrzeniem pojąć na ten raz nie umiał, nie domyślając się co mu tę siłę i pewność dawało; z ciekawością wlepiał w niego oczy; starzec tego wytłumaczyć sobie nie mógł.
Objad, nie przedłużany rozmową, skończył się bardzo prędko i na czarną kawę powrócili wszyscy do salonu, a wkrótce pani Żacka z Derewiańskim wyszła do drugiego pokoju, siadając tak, żeby z niego widziała Justysię i Bolka, którym za milczącego świadka dodała pannę Kunegundę z pończoszką.