Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Sąsiedzie a dobrodzieju, znowu poeta; przynajmniej we własnym moim domu mnie nie łaj.
— Gdzież jeśli nie tu, wśród tysiąca dowodów twego powołania.
I wskazał na książki i papiery.
— Czyż już czytać nie można nie będąc poetą?
— Ba! choć to się inaczej czyta, inaczej obchodzi z książką. I u mnie się tam znajdzie jedna i druga, ale ja czytam beznamiętnie, idąc spać, siadając do drzemki, w czasie upartej słoty, lub gdy Domicelka łaje.. najczęściej jednak na sen... I powiem ci, że jeden doktor Niemiec, chytra sztuka, przez pochlebstwo chciał mi wytłumaczyć, że tak czytać najlepiej, bo i dzieci na noc lekcję powtarzając, dłużej ją pamiętają.
Bolek się rozśmiał serdecznie; Derewiański już nareszcie był uporządkował swoich pięć włosów, misternie je rozłożywszy po jednemu na łysinie, a dokonawszy tego wielkiego dzieła, usiadł jak najwygodniej.
— Mówiłeś co matce? — zapytał.
— Nie odważyłbym się może, ale matka mi powiedziała sama.
— Ba! wszystkiego się domyśliła! byłem tego pewny; na to kobiety węch mają przedziwny; daruj, ale to znowu moja Domicelka temu winna; najpoczciwsza niewiasta, ale domyślna!... No, i cóż?
— Matka, jakiem się spodziewał, jest temu przeciwna.
— Byłem i tego pewny, ale powody?
— Wielkie i słuszne, wyznaję: młodość moja, ubóstwo, jej wyższe położenie w społeczeństwie.
— Co waspan zwarjował? — zakrzyknął Derewiański — a czemże to ona od waści wyższa, wzrostem?
— Choćby tylko majątkiem!