Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prędce, taką zrobił minę, tak nosa spuścił, tak się zmięszał, że Derewiański musiał go w bok uderzyć, przypominając obowiązkową odwagę.
— Serce moje! bądź-że doktorem, a nadewszystko mężczyzną.
W ręku tylko jedna kość była draśniętą, ale żaden ważny muszkuł, żaden organ nie został naruszony. Kula przeszywszy ją, odłamawszy kość trochę, utkwiła w boku. Ta rana była nie głęboka i wyjęcie kuli nie trudne. Bolek świszcząc zniósł pierwsze obejrzenie; myślał o tem, żeby Derewiańskiego i doktora nie straszyć; pomimo to jednak, Chwacki dwa razy pić musiał wódkę nim dokończył obandażowania, poczem poleciał do Stanisława.
Tu przy wieku i osłabieniu straszniejszem było złamanie nóg obydwóch; staremu nie tak łatwo zrastają się kości, a ciało szafując na to siły swoje, wycieńcza się i niszczy.
Oddalono Justysię, która odeszła do matki, stary wziął swój różaniec, kazał sobie krzyż przynieść, i tak z modlitwą na ustach zniósł mężnie boleść, którą błogosławił.
Jak tylko powóz Justysię i jej obrońców wiozący zatoczył się przed ganek, nim jeszcze powysiadali, już niespokojna Teresa, która go z daleka zobaczyła, z krzykiem pobiegła do stajni.
— Konie do wózka! — zawołała. — Konie do wózka!
Sama pochwyciła pieniądze, droższe swe sprzęciki, obwinęła się salopą porwaną na prędce, nie zapomniała o fajce, a zostawując dziecię, o którem nie pomyślała nawet, chłopaka zepchnąwszy z kozła, mimo ciemności sama się powożąc, ruszyła w świat nie żałując koni.