Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

teraz płaciły mu za późne poznanie się na jego wielkiem sercu.
Justysia wiedziała teraz, że Frunia była sprawcą nieporozumienia i całą przyczyną nieszczęścia, którego pomysł utworzyła Teresa, a głównym wykonawcą naznaczyła garderobianę. Jej rola późniejsza wyjaśniła całe poprzednie postępowanie.
— Mój drogi, mój poczciwy Stanisławie! nie wiemy jak ci odpłacić, jak cię dziś przebłagać, — wołała wdowa — myśmy ci tyle, tyle winne!
— E! nic! — ocierając łzę mówił stary po cichu — to chwała Bogu, że panienkę uratowali; reszta to mała rzecz; mnie już nie wiele świata zostało; na drugim czeka mnie mój anioł kochany... Miło wam choć tę odrobinę nieużytecznego życia poświęcić. Niech się pani o mnie nie troska i nie dziękuje; bo mi tylko wstyd, że się lepiej nie udało.
A widzi pani, że staremu czasem wierzyć potrzeba...
— Prawda! prawda! mój Stanisławie; wiesz, że Boikowski był z nimi?
— A! i złapali go? — spytał żywo stary.
— Schwytany.
— A ten rozbój Kalanka?
— Ranny leży w Zapadni.
— No! a moi poczciwi obrońcy? Bolesław...
Justysia zamilkła, Żacka się trochę powstydziła i cicho szepnęła:
— Trochę ranny.
— O mój Boże! ranny! a posyłajcież po doktora! A Derewiański?
— Chwała Bogu! nic mu się nie stało.
— A! dobrze i to! Już mi teraz lżej i bez cyrulika...