Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Frunią, może gdzie zbłądziły, albo pies... albo zwierz... tak blisko las... boję się niezmiernie.
— I niech pani będzie spokojna — żywo zagadała Teresa — toż to nie pustynia; widziałam, że poszły ku cegielni; to droga czysta, może gdzie po drodze wstąpiły do chaty, jak to panienka ma zwyczaj.
— Jak to? poszły do cegielni? mnie mówiły, że ku Okopom?
— Ale ja!... — zmięszana trochę odezwała się Boikowska...
— Widziałaś?
— Widziałam sama!
— Ludzie mnie upewniali inaczej; niech poszlą powóz i ludzi pod cegielnię.
Teresa wyrwała się szybko, uspokoiwszy trochę panią i wróciła na folwark; konie poszły ku cegielni, a matka pozostała w tym większym strachu, że zupełnie sama, bo ani Boikowskiego, ani Stanisława, ani Fruni nie miała przy sobie. Przechadzała się po pokoju zaglądając do okien, wybiegła na ganek, gdy powóz powrócił. Justysi nigdzie nie było.
Strach jej rosnąc niespodziewanie, zaczynał olbrzymieć; już widziała nieszczęście, już czuła przypadek jakiś, ale nie pojmowała jeszcze, co dziecku jej groziło. Konie cwałem wysłano ku Okopom. Na wołanie woźnicy słaby tylko głos Stanisława odpowiedział, i ciemność otaczająca nie dozwalała go wynaleźć prędko; wreszcie odkryto starca, przytulonego do zielonej ściany wałów, i ludzie wzdrygnęli się z przerażeniem znajdując go w tym stanie.
Powolnie złożyli go w powozie i noga za nogą powieźli do dworu. Biedny męczennik przemyślał całą