Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rękoma... z oczyma zwróconemi ku niebu; bezsilny, pracował jeszcze bo się modlił, a modlitwa jego była tak gorąca, strzelista, łzami i krwią oblana, że Bóg usłyszeć ją musiał, i wysłuchać.
Spóźnienie wezwanych pomocników było bardzo naturalne; konie któremi pojechał Jan z całej wsi były najgorsze, karczemek pełno po drodze. Maciek stanął prędzej od niego, ale nie rychło także i pieszo, na pierwszej bowiem ćwierci mili koń poznawszy się na jeźdzcu zrzucił go. Chłopak próżno się za nim upędzał godzin kilka po pastwiskach, trawą i głosem go nęcąc, koń dawał mu się zbliżyć o kilka kroków i w galop oddalał, ciągle zwodząc niemiłosiernie; wreszcie widząc, że upartej bestji nie da rady, co go tylko odwodząc ku domowi drażniła, Maciek pieszo ale biegiem, chcąc zwłokę nagrodzić, dobił się jakoś do Kluków.
Bolesław chwili nie stracił, uzbroił się, zebrał ludzi, pochwycił Derewiańskiego i pobiegł ku Okopom, ale przybył za późno.
Zostawmy nieszczęśliwego starca w leśnym zakącie, klęczącego na skrwawionych i połamanych nogach, i lećmy za pogonią, która cwałuje drogą, świeży ślad kół widząc przed sobą.
Powóz szybko gnany pędził rozbijając się po zawałach, szarpiąc o gałęzie, co chwila grożąc wywrotem, ale Zabijaka który nim powoził, był zręczny, wiedział o co chodziło, i jak zwierz gnany przez wilki, instynktowo wśród biegu kierował po krętych zawrotach.
Lepiej, bo lżej jechali pogońcy, ale Kalanka miał pół godziny czasu przed nimi. Zmierzch coraz się stawał podobniejszy nocy, droga coraz mniej widoczną, a powozu ani słychu przed biednym Bolesławem, który