Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   88   —

przytłumiony drzewami, nie dochodził; byłby bowiem stary Stanisław ze snu się wybił strapieniem, usłyszawszy co się tam działo. Ekonomostwo mieli gości, a wrzawa towarzystwa zabawiającego się na ganku, szeroko się rozlegała. Frania, pani Boikowska, dwie panny przybyłe z miasteczka, chichotały z kilką mężczyznami, którzy już o mroku, konno, na późną herbatę przyjechali do Zaborza. Tym czasem pod stodołę podjeżdżały spokojnie fury po skradzione zboże, ładowano je z pomocą wartowników, a pszenica owa od myszy zjedzona, jechała nocką do miasta, dokąd już była skontraktowana.


IV.
Goście.

Nazajutrz rano Justysia była w ogrodzie, a matka jej ostawiona poduszkami, bo słabsza niż zwykle, siedziała, by świeższem powietrzem odetchnąć na ganku od ogrodu. Na bliższych kwiatowych grządkach przesadzając ulubione swe rośliny, Justysia pracowała wesoło, podnosząc niekiedy oczy ku matce, i ciągle wesołą podsycając rozmowę. Stary Stanisław krzątał się tuż przy niej z rydlem i nożem, pomagając swojej panience, w dość dobrym humorze, który nie wiem czy udawał, czy istotnie dzielił z dziewczęciem sierotą.
Był to poranek wiosenny, a w ogródku choć przyćmiono i wilgotno, miło było wonią drzew i rozkwitłych krzewów oddychać; pod staremi jabłoniami rosa jeszcze ukryta perliła się na chwastach i trawkach, i powolnie