Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dwie raty! Ja nic nie brałam.
— Kwitkami to się wybrało na potrzebę dworską — rzekł chrząkając ekonom.
— Ale któż te kwitki dawał? ja ich nie dawałam.
— Ja sam od siebie, na moją odpowiedzialność — chrząknął znowu Boikowski — to się okaże regestrami; zdaje się nic, nic, a to się tego przyzbierało.
Sędzina westchnęła żałośnie.
— Gdyby jaśnie pani była łaskawa zobaczyć regestra...
— O! dajże mi z tem pokój.
— Możeby Juchim zresztą dał jeszcze, choć sposobem pożyczanym? — spytała po chwili.
— Ja jutro z nim o tem pomówię; jeśli nie zechce, to pojadę do miasteczka, uprosimy się do żniwa.
— Rób, proszę cię, co chcesz... jak tylko można; wiesz, że ja nad wszystko obawiam się egzekucji.
— Już ja w tem, że do niej nie przypuszczę...
— Bardzo ci będę wdzięczna.
— Czy jaśnie pani ma co jeszcze do rozkazania?
— Nic więcej, mój kochany Boikowski; jestem słaba, bardzo słaba, potrzebuję spoczynku. Dobra noc ci, i tobie pora trochę spocząć.
— O! już to prawda, że człowiek ledwie dysze; ale dla jaśnie pani gotów jestem do ostatka sił. Nóżki całuję.
— Dobra noc ci, dobra noc.
Boikowski szybko, uśmiechając się, wyszedł widocznie rad z siebie, a pani Żacka pozostała sama, zmęczona, z sił opadła i drżącą ręką zadzwoniła.
Nie rychło weszło toż samo dziewczę zaspane, które jak widać, za wszystkich straż sprawiało w garderobie.
— Gdzie Frunia? — spytała pani Żacka.