Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zawołała niespokojna. — O cóż ci chodzi? Pytam się tylko, to mnie objaśnij.
— Jak Boga kocham, że będę zmuszony jaśnie pani za służbę podziękować.
— Proszęż cię, co ci się to stało? cóżem ci tak okropnego powiedziała?
— Ja jestem człowiek honorowy — mówił ciągle Boikowski — mnie sumienie moje droższe nad chleba kawałek, wolę tułać się i na bruku siedzieć, niż żeby mi kto oko zapruszył.
— Ale któż ci co wymawia? Kto cię o co posądza? Upamiętaj się, uspokój się, proszę cię mój Boikowski. Co ci się takiego stało? Najlepszy jesteś człowiek, zupełnie ci wierzę, wszystko zdałam na ręce twoje, ale mnie nieznośnie męczysz temi swojemi wybuchami.
— Jaśnie pani bo wierzy tylko Stanisławowi!
— Stanisław jako człowiek, bardzo się mylić może — odpowiedziała sędzina — muszę mu jednak wierzyć, bo to mój stary i wierny sługa, znam jego poczciwość, znam przywiązanie do nas.
— Przyznam się jaśnie pani, że trzeba nareszcie, żeby pani jednego z nas wybrała.
Sędzina wzięła się za głowę, pochyliła na poręcz, zakaszlała.
— Panie Boikowski — odezwała się wysiloną głosu resztką, — nie dziwacz, proszę cię; pytałam się ciebie o żyto, bo mi istotnie Stanisław mówił, że są jeszcze dwie sterty, i odpowiedz-że mi po prostu, a nie nabawiaj mnie choroby.
Ekonom postrzegł się po niewczasie, że za daleko zabrnął; zmiana głosu zatrwożyła go, zaczął więc żywo z innej beczki.