Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc myślisz? — z przestrachem odezwała się wdowa załamując ręce — że on mnie zdradza i kradnie?
— Bądź pani spokojna! bądź pani spokojna, anioł twój przykazuje ci z nieba, żebyś swoje zdrowie dla córki pielęgnowała; nie obawiaj się, nie myśl, nie frasuj, a spuść się na mnie.
— A jeślibyś się omylił?
— W waszej sprawie jeszcze mnie nigdy nie omyliło serce — żywo odparł sługa — ale pozwalam, jeśli ten raz zawiodę cię, kochana pani moja... no, to mnie już nie posłuchasz nigdy, i wyszlesz mnie gdzie pod kościoł, ostatek dni niezdatnych nikomu, koronkę odmawiać.
— A! cóż ty mówisz, kochany Stanisławie! proszę cię, nie martw-że mnie.
W tem nadbiegła Justysia i ujrzała staruszka jeszcze pochylonego u stołeczka, na którym nogi trzymała pani Żacka... myślała, że osłabł i rzuciła się do niego, ale Stanisław powstał żywo i rozjaśniając twarz, zawołał:
— O! panienka mnie posądziła, żem już taki niedołęga, a to ja schyliłem się tylko chustkę podać pani...

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.