Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   9   —

niepojęte, drażniące swą niezrozumiałością rozmowy powietrza z puszczą, ptastwa z drzewami, krzewów z robaczkiem, traw z brzęczącemi gromadami komarów. Co to wszystko mówi, śpiewa, szepce? — mimowolnie spytać i zadumać się musisz. Każdy z tych głosów ma znaczenie przecie, ma myśl, którą wyraża choćby mimowolnie, nie zdając sobie z niej sprawy. A więc z głową spuszczoną zadumasz się i ty także, jak dumają tu wszyscy: sosny słuchając ptaków, ptacy słuchając gwaru chmur nad głowami i chmury słuchając hałasu borów.
Chwilami — zdaje się jedna część chóru tego ciekawie nastawiać ucho, gdy druga z szalonym zapałem śpiewa pieśń swoją; to znów milkną śpiewacy pierwsi, choryfeusz podniósł głos, a za nim zawrzał cały tłum przed chwilą milczących słuchaczy. Niekiedy i razem, głusząc się wzajemnie ozwą się wszyscy: a człowiek słuchacz niemy truchleje w tym chaosie dźwięków, szukając słowa, coby je wytłumaczyło dla niego: chmury, bory, zwierzęta, ptaki, płazy, trawy, piaski nawet krzyczą mu w uszy ogromnym chórem burzy życia.
To znowu jakby Wszechmocnego ręka dała znak milczenia i przerwy — dźwięki uleciały kędyś daleko, giną w przestrzeniach i niepokojąca grobowa cisza, noc dla ucha, rozszerza swój płaszcz ciężki nad zamarłą pustynią.
Powiedzieliśmy już, człowiek tu najmniej widoczny, najsłabszy, najbiedniejszy: jest to królestwo roślin i zwierzątek, w które on wkrada się pełznąc i mozolnie je zdobywa. Dzieła rąk jego są stosunkowo do przestrzeni małe i nieznaczące.
W piasczystej lub glinkowatej ziemi wyorane ślady kół prostego wozu, pnie drzew ściętych, wydarte pólko