Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   114   —

Teresa pożegnała go w ganku cichem: Bądź zdrów! — i wróciła do siebie.
Gdy się to na folwarku dzieje, we dworze już cisza snu panuje; Stanisław obchodzi domostwo kończąc pacierze, gasną światła, a on powraca do swojej izdebki.
Zdziwiony postrzegł w progu przytulonego do ściany Jana.
— Co ty tu robisz?
— A na wódkęż? — rzekł dobrodusznie pijak.
— Co? znowu? — gromiąc ofuknął starzec.
— No! a drugi kieliszek?
— Albożeś go nie pił?
— To to był drugi? a! zapomniałem! przepraszam pana Stanisława, niech się pan nie gniewa; ja myślałem, że mi się co należy gratyfikacji za to żem chodził... A jeżeli nie, to ja sobie pójdę...
— Ej Janie! Janie! — rzekł Stanisław — widzę, że już z ciebie nic nie będzie; nie masz siły nad sobą, bo nie masz woli i postanowienia poprawy.
— A! panie Stanisławie, wy bo mnie nie wierzycie; świadczę się sumieniem, słowo honoru, a to u mnie największa rzecz, że radbym z duszy porzucił to gorzałczysko; tylko raptownie, strach mi żeby nie było nieszczęścia, a druga rzecz, że taki ten djablisko siedzi we mnie.
Stanisław wszedł do siebie i drzwi mu przed nosem zamknął.