Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oryginała obcy i swoi nie śmieli.
— Cóż więc stryj pański?
— Stryj mój zawsze jak najmocniej zajęty powiększaniem fortuny; świeżo wynalazł wyśmienity i oszczędny bardzo sposób karmienia wieprzów; ale o nim ze szczegółami powiedzieć trudno. Majątek jego co rok o sto tysięcy się powiększa.
— Tego mu pan zapewne nie masz za złe?
— O! bynajmniej, choć prawdę powiedziawszy, będzie to fortuna tego rodzaju, że nie wiem, czy się w rękach spadkobiercy utrzyma — głos powszechny zapowiada jej rozprószenie.
— Ależ stryj pański nikogo nie skrzywdził?
— Szeroko-by o tem mówić — ale najwięcej siebie; chyba go już za nic nie liczyć?
— Z sobą miał prawo postąpić jak mu się podobało.
— Nie wiem, to kwestja. Sąsiedzi utrzymują, że od niejakiego czasu nie je już jak raz na dzień, przekonawszy się że to jest do utrzymania życia zupełnie dostatecznem, że więcej ruchem i powietrzem niż pokarmem żyć powinien człowiek.
— Biedny skąpiec!
— Druga nowina, że pani marszałkowa pokłóciła się z mężem.
— Co pan mówisz?
— Tak jest istotnie, — jedni utrzymują że wina jego, drudzy że jej wina, a ja że obojga.
— Pogodzą się znowu.
— Teraz wątpię, bo jak wiadomo, tylko do trzech razy sztuka.
Nie wiem jak długo byłyby te plotki trwały, gdyby nareszcie Justysia nie weszła. Zerwał się na jej przy-