Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sował się widocznie starzec, co odpowiedzieć, ale żywo pokrył zmięszanie.
— Już to proszę pana dobrodzieja, nasza kochana pani czasem tak umie ludzi próbować; nie potrzeba się lada czem znowu zrażać. O! to kobieta co głęboko i daleko widzi, ona sobie pomyśli nie raz: zobaczymy też czy wytrwa ta przyjaźń na chudej strawie, na trochę chłodniejszem przyjęciu, i tak sobie poprobuje...
Bolesław obejrzał się ku niemu, bo stary tych słów nie dokończywszy, przerwał sobie tok rozmowy i zakończył nagle:
— Są tu bardzo piękne gatunki drzew; owoce z nich wyśmienite, szczepione jeszcze przez nieboszczyka pana podkomorzego, którego portret pan w sali widziałeś... zwłaszcza gruszek mamy tu osobliwych różne rodzaje, jakich w całej okolicy nie znaleść.
Po za drzewami w tej chwili przesuwała się Frunia, idąca na folwark do Boikowskich. Bolesław zawrócił się do ganku, a stary sługa powlókł się za nim. Nie mówili już więcej do siebie, tylko urywanemi pół-słowami, bo gość się dziwnie zamyślał.
Na ganku, z którego drzwi szklanne otworem stały do salki, nikogo nie było, ale biała sukienka migała wewnątrz; Bolesław przeczuł Justysię, ścisnął za rękę staruszka i wbiegł do pokoju.
Pani sędzina siedziała już na kanapie... córka i ona miały twarze smutne. Nie prędko rozpoczęła się rozmowa i nie poszła już tak łatwo jak rano; gość czując to, pochmurniał także, przebąknął coś o potrzebie powrotu do matki i prędzej niż chciał i zamierzał, odjechał.
Justysia pożegnała go wejrzeniem wymowniejszem nad wyrazy, strapionem i pragnącem nadziei. Tak we-