Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i drugich uczył i kierował niemi i grał: i czy żyda, czy chłopa, czy szlachcica ad vivum udawał tak, że przysiągłbyś, że się w niego przedzierzgnął.
Zawsze tam w Siemiatyczach komponowano Bóg wie jakie zabawy, i na tych bałamuctwach i sejmikowej gadaninie czas im upływał.
Stary Szujski miał i to do siebie jeszcze, że jak sam był płochy i szalona pałka nie troszcząc się o jutro, ani mocno cokolwiek biorąc do serca, tak w drugich złego humoru nie cierpiał: wszyscy mu być musieli weseli i ochoczy, a nie, to się gniewał, klął i przepędzał: ani na oczy. A miał swe osobliwsze klątwy, które zawsze powtarzał, któremi go w sąsiedztwie denominowano: imienia szatana nie wspomniał nigdy, ale je usiłował zawsze czem zastąpić, mówiąc, nąprzykład: Niech go kaduk! niech go paralusz! niech go słota porwie, bodaj go wciorniasty i t. p. Z tem wszystkiem choć dziwak, był to w gruncie człek dobry, dla braci szlachty uczynny, gotów się ostatnim kawałkiem chleba rozłamać, pobożny, tylko go już Pan Bóg stworzył na osobliwszego wartogłowa.
Żonę kniazia znałem także, jeśli nie z widzenia, to z opowiadania matki mojej, która się z nią razem wychowywała na dworze