Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

płe. Rzadko za dom wyruszał, ale też to życie nasze szlacheckie, którego był członkiem i wspólnikiem, pojmował i znał, jak nikt lepiej. Tradycyje szlacheckie i ducha starego miał w sobie jak mało ludzi. O mil kilkanaście przyjeżdżano się go radzić, a w sprawach zawiłych nigdy się bez jego uczestnictwa nie obeszło. Gospodarz był zawołany i to nie dla grosza wcale, ale wprost z jakiejś można rzec namiętności i miłości pracy. Kochał ziemię, lubił swoje bydełko, bawiły kłopotliwie dla innych zajęcia gospodarskie, nie wyłączając żadnego. Całe dnie bywało odziawszy się stosownie do pory, pracuje z ludźmi uśmiechając się, żartując, nie rzadko i własną ręką coś robiąc. Na obiad przyjdzie, zje wesół, otrze usta i znowu rusza. Już jak raz do gumna schował zboże, to tam się o przedaż nie bardzo troszczył i na matkę ją zdawał, która lepiej sobie z tem poradzić umiała; ale do siejby, do żniwa, do zwozu nie wyręczał się nikim. Powiadał on zawsze: wszelka praca poczciwa, ale najszlachetniejsza około roli, i ta najlepiej szlachcicowi przystała. Była mu ona najmilszą razem pracą i zabawą. Kiedy w jesieni rzucone ziarno poczynało nad czarną wytryskać grzędę, zielone i rumiane puszczając kiełki, to biegał co rana niespokojny, to śledził i rozpowiadał, nagadać