Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na kresach, translokowano, mustrowano, ale czynności żadnej, prawdę powiedzieć, nie mieliśmy, i czasu wolnego aż do zbytku. Nareszcie przykomenderowano mnie na Ukrainę, w chwili, gdy się na coś zbierać poczęło, i zastałem komendę moją pod Tywrowem, aby z nią razem cofnąć się ku Wołyniowi. Przyszliśmy pod Lubar, gdzie w rekonensansie postrzelony zostałem lekko nad Słuczą, ale mi ta rana nie przeszkodziła do dalszego pochodu po Połonnę. Tu w fałszywym alarmie nocnym postradałem moje juki i konie, i z tem ledwiem się został, com miał na grzbiecie. Byłem dalej pod Szepetówką i pod Zielińcami, gdzie mi całonocna pikieta pod bronią ranionemu dosyć dokuczyła; w samej potyczce chociem się nie oszczędzał, a kule mi ostatni płaszcz podziurawiły, wyszedłem cało sam nie mogąc pojąć jak się to stało. Wlekliśmy się na Zasław i Ostróg dalej; a ja tylem tylko był czynny, póki trwała ta kampania. Jak się to skończyło, że rana ciągle drażniona zamykać się nie chciała, musiałem w Warszawie pójść do lazaretu, i powoli wyleżałem się z niej. Nie było już co robić w wojsku, a myśli żadnej nadal nie miałem. Sądziłem błądząc po świecie, i usunąwszy się z moich stron, że zapomnę o tem, co mi najwięcej dolegało, o losie nieszczę-