Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ukryć mnie musisz!
— Gdzie? tu? u mnie? — odparła śmiejąc się Czechna — a toć to targowica? drzwi się nie zamykają. Wszyscy przecie wiedzą, że Czechna wam posługiwała, to gdzież, jeśli nie tu szukać cię będą!
Dorota zanosiła się z jęków i płaczu; stara patrzała obojętnie, dając się jéj wyszlochać.
— Oni mnie zamkną w ciemnicy! oni głodem zamorzą! — wołała Dorota — co chcesz dam, ratuj!
Upadła przed nią na kolana, ręce złożyła i powtarzała — ratuj!
Czechna wciąż potrząsała głową. Namarszczona myślała tak długo, w końcu nic nie mówiąc, z kąta chustę wzięła ogromną, którą się zwykła była wychodząc okrywać i skinęła na Dorotę. Ze dworku ścieżyna wydeptana prowadziła kręto między wiśniowe krzaki i drzewa, nie widać było dokąd. Czechna szła przodem milcząca, Dorota oglądając się trwożnie za siebie, bo wrzaski z miasta aż tu dochodziły, biegła potrącając ją, nagląc, chcąc przyspieszyć pochód zbyt powolny. Nie zważając na to, stara się wlokła po swojemu.
W gąszczach zarośli widać już było dach, jakby bez ścian, wysoki i spiczasty, chatę ubogą, która w ziemię wrosła. Przed nią kałuża stała sięgająca aż do progu, którą po zgniłéj kładce