Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na was czekali, a my nikogo nic zawiedliśmy. Wodzicie nas, wodzicie, Kaźmierz jak siedział, tak siedzi, aby i teraz tak nie było!
— Teraz pora inna i my gotowi — rzekł Serb surowo — książe z synem Bolesławem na granicy już stoi. Z Wielkopolski lud pójdzie z nami, Pomorze i Szlązko.
Wtrącił ktoś, że bez Szlązaków lepiéjby się obeszło; inny dopominał się naznaczenia czasu — odparł Kietlicz — że to od wyciągnięcia na Ruś zależało. Gwar się wszczął o prawdopodobny ów czas wyjścia, gdy już ten, na którego się oglądano, znikł z izby i przez komorę do koni swych pospieszył, aby nocą dostać się do lasów i nie być postrzeżonym.
Gdy go nie stało, wszyscy też na noc szukali legowisk na sianie, ławach, gdzie kto uspiał miejsce pochwycić. Nazajutrz zapowiedziane były łowy, z których mieli się wszyscy rozjechać, każdy w swoją stronę.
Tak ten spisek siedemdziesięciu uknuł się pod bokiem księcia, czujném okiem biskupa i pilnym dozorem brata jego Mikołaja, a nikt się go prawie nie domyślał. Stach jeden miał jakieś przeczucia, chwytał ślady knowań, których nie mógł złapać wątku. Obawiał się wyprawy na Ruś i ogołocenia Krakowa, lecz biskup gromił go, że siebie i drugich niepotrzebnie trwoży.
Tak pochwycenie Mierzwy, które zdawało się