Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drugiéj izbie, wsunął się do niej z kilku zaufanemi i drzwi się zaraz zawarły za niemi.
— A! zła godzina! — rzekł Kietlicz — zła godzina! Ale nie takieśmy już przebyli i przeżyli, nie ma czego rozpaczać — tylko ostrożnie daléj! westchnął — Mierzwę mi wzięto!
Mierzwa znanym był braciom z Tęczyna i innym wielu z czasów sędziowskiego urzędu, jako człek bystry i mądry, zasmucili się wszyscy.
— Gdzie? jak? — przerwał Sobek — pewnie do bab polazł, bo podwikę nadto lubi!
— Nie! — mówił ożywiając się Kietlicz — licho nadało, do starego druha do Juchima wstąpił, a tam go niepoczciwy człek, niejaki Zabór, co mi już kością stoi w gardle, bo go na méj drodze wszędzie pełno — człek co mi się jak wąż z rąk wymyka — pochwycił i ujął!
— Gardło mu wezmą! — smutnie szepnął Dobrogost.
Kietlicz głową potrząsał.
— Może się nie dadzą — rzekł. — Gdzie dwu takich w sprawie jest, jak Juchim i on nie może być, żeby się nie ratowali. Jeden ma rozumu dużo, drugi pieniędzy.
Tarł czoło Serb i stękał.
— Mnie uchodzić trzeba — ciągnął po chwili. — Krótko się rozmówmy. Na zamku trzeba ludzi kilku zyskać, aby było komu wrota zawczasu otworzyć. Jak tylko wyciągną na Halicz, dawaj-