Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rego klejnot z orłem i lwem był zawieszony — wszedł książe strojny, rzeźwy, wesół do wielkiéj izby, oczy wszystkich z wyrazem ukochania zwróciły się doń, jak do słońca.
Sunęli się doń i cisnęli, aby słówko posłyszeć, wejrzenie dostać, uśmiechem się pocieszyć, albo choć otrzeć o niego. Nie było jednéj twarzy ponuréj, jednego niechętnego serca. Nawet ci, co niegdyś obałamuceni szli przeciw niemu, przejednani dziś życie zań dać byli gotowi.
Zaprawdę inaczéj téż być nie mogło, tak miłością chrześciańską, sercem anielskiéj dobroci pełném, wielkim był Kaźmierz, który dumy innych panów nie miał, a pokorą świętą obleczony jeszcze się większym wydawał.
Choć zwykle na dworze jego zbytniego przepychu nie było, bo bogactwy swemi chętniéj się dzielił, niż ich używał, na ten dzień, w cześć świętego patrona wspaniałość królewska jaśniała.
Wszystko, co skarbiec miał najpiękniejszego, wzięto na stoły. Police przy ścianach błyszczały od srebra i złota. Siedzenia wywyższone dla księcia, księżnéj, biskupów okryte były szkarłatem, cała izba zielonością przybrana majową, potrzęsiona zioły wonnemi. Dwór pański przywdział szaty świąteczne krasne i pokaźne, kto co miał najkosztowniejszego włożył na siebie.
Śmiać się zdawało wszystko. Dzień przed wieczorem do zbytku był ciepły, więc szeroko otwar-