Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odezwał się — Starałem się być dla wszystkich sprawiedliwym i miłosiernym.
Bolało go najwięcéj to że ziemianie krakowscy tak pochopni byli do odstępstwa. Chciano mu imiona ich zliczyć, aby się przekonał że tych nie wielu było lecz słuchać odmówił.
— Wiedzieć nie chcę którzy byli, aby w sercu gniew i pomsta się nie zrodziła — rzekł książę.
Późno w noc u drzwi pańskich, znalazł się i ten, którego najmniéj spodziewać się było można — skarbny Juchim. Stał już od dawna przed wrotami z głową obnażoną, rękami zwieszonemi, dopominając się by go wpuszczono. Gdy się docisnął do księcia padł na kolana przed nim i długo ze wzruszenia mówić nie mógł.
Chciał uprzedzić co na niego donosić miano.
— Błogosławiony niech będzie Bóg który sprowadza sprawiedliwego — począł — Za tobą było jęczenie nasze i boleść wielka; głowy mieliśmy posypane popiołem i szaty rozdarte..
Książę, któremu już mowiono że Juchim Mieszkowi służył, wymówek mu nie czynił.
Gdy żyd jeszcze błogosławił i witał, rzekł doń krótko.
— Służyłeś przecie dawnemu swemu panu!
— A czegóż biedny robak nie czyni gdy go nogą cisną? Życia bronić musi każdy! miłościwy książę — westchnął Juchim — za gardło trzymali mnie, posłusznym musiałem być!