Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To mówiąc stojącego jeszcze Warsza, Kietlicz pchnął silnie ogromną, pięścią zaciśniętą.
— Idź, czego stoisz! idź! Czyś ogłupiał! Rozsyłaj, trąb żeby mi ludzie szli do obrony, z czém kto ma. A poddacie się bez walki, ja was wyrznę w pień! Ja — bo ja na zamku siedzieć będę póki nie nadciągną posiłki. Idź! idź!
To mówiąc Serb wystraszonego Starostę popędził w głąb’ izby, a sam zawrócił się do konia którego łeb we drzwiach widać było. Dysząc oprawca na zamek wprost pobiegł ze swemi.
Pozbywszy się go Warsz długo stał jak wryty. Co miał czynić? słuchać jego czy być posłusznym mieszczanom? Tak czy owak głową odpowiadał. Krzyk wpadającéj żony do reszty go pomięszał. Chwycił za hełm na stole, i zapomniawszy przypasać miecza, niewiedząc sam dokąd wybiegł w ulicę.
Tu ludzie snuli się tam i sam wystraszeni jak on, od drzwi do drzwi, spiesząc się, pędząc, stając, wykrzykując, wołając się. Miasto było obrazem nieładu i popłochu. Rządził kto chciał, rozkazywał kto głośniéj krzyczał, słuchano chwilę potém czyniono co kto inny doradzał.
Kupki przy wrotach domostw zbierały się niespokojne, zwiększały, rosły, rozpraszały, gromadziły w innych miejscach. Zatrzymywano przechodniów, rzucano się na ludzi nieznanych. Cie-