Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

was nieznamy? albo my to nie wiemy kto na czém siedzi i komu służy? Komu wy to mówicie?
Warsz załamał ręce i milczał.
Gromadka starszych stała jak sędziowie przed winowajcą.
— Anośmy po to przyszli — rzekł Soroka — aby wam dowodnie rzec, że, chcecie wy czy nie, my panu Kaźmierzowi otworzym wrota, a przyjmiemy go jak pana naszego!
Na głowę kłamali ci co rzekli że umarł, ino co go nie widać!
Warsz ramionami ściągnąwszy, po namyśle przystąpił do Soroki.
— Róbcie sobie co chcecie — rzekł — ja — dobra miasta tylko pragnę. Byle mi głowy z karku nie strącili!
— Wasza głowa wasza rzecz — odparł Soroka — pilnujcie jej sobie, my mały ludek nikomu ich nie zdejmujemy ani przyprawiamy!
Postali chwilę i powolnym krokiem ku drzwiom się skierowali, za niemi kroczył aż do progu pokornie Warsz i, gdy ostatni z nich wyszedł, postawszy jak osowiały we drzwiach, powlókł chwiejąc się do izby.
Drugie kury piały. Wiosenna noc już się dalekim ku wschodowi brzaskiem rozjaśniać zaczynała. Warsz przeszedłszy się po pustéj jadalni powrócił do progu i zapatrzył się w pustą ulicę. O spoczynku myśleć nie czas już było. U Ś. Flo-