Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Co ziemianie znaczą, którzy dziś jednemu, jutro drugiemu służyć gotowi?
Juchim ręce załamał — Warsz stał myśląc już tylko o sobie.
— Któż tu weźmie górę? — spytał.
— Kto? — zawołał Juchim — Na co to pytać! Zamek się trzyma, Kaźmierz ich precz rozmiecie! On podejdzie z jednéj, wojewoda z drugiéj strony — wszystko się rozleci! Ziemianie zdradzą gdy Kaźmierza żywym zobaczą!
— A ty co myślisz z sobą? — dodał Starosta.
Popatrzyli w oczy jeden drugiemu.
Juchim westchnął.
— Ja? — rzekł cicho — ja jestem mały człowiek, ja siedzę w domu, ja służę każdemu kto mnie potrzebuje, ja tu gość! Że musiałem iść się kłaniać Mieszkowi, co za dziw? Każdy musi bronić swoich kości! Ja wojska nie mam, tylko pokłon mój.
Zamilkł pot ocierając z czoła.
— Gdzie jest pokój, gdzie jest bezpieczeństwo na ziemi! — zamruczał.
Głową począł trząść, rękami ruchy czyniąc dziwaczne. Słów mu brakło ze wzruszenia.
Warsz zatopiony był w sobie.
— Ja muszę radzić inaczéj — począł — Oni powiedzą że ja miasto wydałem! Nieprzyjaciół mam między mieszczanami. Powiedzą żem miał