Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szepty i targi o posiadanie tego skarbu, do którego przybyły, choć przywiązywać się zdał ceną wielką, ustąpił go wszakże łatwo.
Dorota ciągle rękę miała wyciągniętą, aby węzełek ów chwycić.
— Trzeba wiedzieć, jak się z tem obchodzić — rzekł przybyły, ani odtykać, ani wąchać, bo wszystka siła uleci; dopiero gdy się kropla ma lać w naczynie do picia, można bańkę otworzyć. A ma moc taką, że i ręce pali, gdyby na nie padło.
Wdowie oczy świeciły. — Ma moc wielką? — pytała.
— Ma moc straszną, wiekuistą. Ten co się napije, nigdy już kochać nie przestanie. Gdy będzie pił, trzeba mu tylko imię niewiasty szepnąć.
To mówiąc przybyły zwolna bańkę zawiniętą rozpowił, ukazując Dorocie i znowu starannie zawiązał.
— Dziw, jak oni wszyscy jedne mają naczynia — odezwała się wdowa. — Czechna mi takie same bańki przynosiła.
Targ był skończony, wdowa oddała cenę umówioną w worku, który przyniosła Jagoda, kupiec nie liczył, zalecił tylko, by nie odtykać naczynia i postąpić jak przykazał, coprędzéj uchodząc z domu.
Po wyjściu jego wdowa z radości wielkiéj trzymając drogi nabytek przyciśnięty do piersi,