Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy się twarz jego zbladła, z hełmu już obnażona ukazała, a ludzie ręce mu związawszy ciągnęli ku górze, stał właśnie Kaźmierz nad wschodami i pierwszy raz może w życiu gniew ogarnął go taki, że żelazną rękawicą którą w ręku trzymał opoliczkował zdrajcę[1].
W tém nadbiegł o rusinach tu zasłyszawszy, kniaź Roman.
— Bierz go sobie, daruję ci za niewolnika tego psa — Weź go sobie! — zawołał książe — inaczéj lękam się abym krwi jego nie przelał, a wszystka krew tego łotra nie opłaci ani cząstki téj poczciwéj krwi która się przezeń wylała.
Kietlicz bezmówny już był i bezwładny, twarz blada krwią mu nabiegła od razów, usta miał okryte pianą, ciało poranione, pobitą zbroję, poszarpaną odzież, nogi w ucieczce poodzierane do kości.
Rusini kniazia, wyrok usłyszawszy natychmiast go pochwycili.
Pozbyto się zaraz z kościoła i jeńców powiązanych i pogoni niepotrzebnéj w nim, aby co prędzéj oczyścić skalaną świątynię ku któréj już zewsząd zbiegali się duchowni, spiesząc bezsilni na obronę.

Książe Kaźmierz upadł na kolana przed wiel-

  1. Histor.