Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stańczykowa kronika od roku 1503 do 1508.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Osiemdziesiąty prawie rok żywota nędznego na tym świecie dopędzam; czwartego oto króla na tronie widzę, a co ludzi i wypadków przezemnie przeszło, policzyć trudno. Niewesoła starość przyszła, po bardzo wesołem na oko życiu, które nie jedno w środku jadło cierpienie, jak robak toczy owoc, rumiany po wierzchu. Jużem ja niezdatny nawet przed królmi błaznować, jako to dawniej niegdy bywało, za starego Zygmunta, ba za Aleksandra jeszcze. A zmieniły się dobrze i i czasy i ludzie, zmienił się i Stańczyk. Dobrze, że na starość nie wypędzą ze dworu, jako czynią z drążnikami kiedy im sił zabraknie, dźwigać kosze; podziękować trzeba za kątek spokojny i suknią przystojną, boć to wszystko łaskawy chleb, nie inaczej. A dobrze to gdzieś powiedziano, że gdy się twarz pańska od ciebie odwróci, to z nią wszyscy pierzchną w inną stronę. Miłościwy pan Stańczykowych gadek, jak nieboszczyk ojciec nie słucha, trudno z językiem w pole, kiedy uszu nie dają; albo, co gorsza, sarkają na mizerne słówko, byle się z ust wymknęło. Co Stańczykowi począć? — siedzieć za piecem i ciepłe piwko popijać póki jeszcze zapiecka i kufla stanie, a z torbą i kijem nie wyprawią. Nudno to prawda człeku, przywyknąwszy do ludzi, zostać pustelnikiem wśród zgiełku i zaprzeć się samego siebie, ale co począć? łbem muru nie przebijesz. A toć może i dosyć na świecie błaznować. Służyło się długo, niezdatnyś, pójdź precz.
I gdzie się podziało i w co się obróciło, tyle lat życia, tyle siły, tyle znoju? Poszło to, jak Bóg przykazał, by dym z wiatrem w pole, nie złapiesz, nie złapiesz! A przypomniawszy teraz, gorzko w sercu,