Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! żadnej, bo któżby mi się ośmielił z czem podobnem wystąpić — odparł hr. Otton — lecz, żyło się, widziało i doświadczało wiele. Są instynkta...
— Które zwodzą — dorzucił ojciec. Każda dziewczyna nieufna w początku i przestraszona się wydaje.
— Jest to uwaga bardzo słuszna — potwierdził Otton — i cieszyłbym się, żeby mnie zawiodły moje przeczucia, bo przyznam się panu prezesowi, że przeciwko woli i sercu kogoś zaślubić a nawet być zmuszonym walczyć z rywalem, który we wspomnieniach tylko króluje — nigdybym się nie ważył. Jest to przeciwko moim zasadom. Chciałbym zasłużyć na przywiązanie — jest to warunek niezbędny.
Koso spojrzał nań prezes.
— Ale zkądże tu rywale? co za imaginacya... nikogo nie było i nie ma.
Począł chodzić po pokoju skłopotany widocznie.
— Staraj się tylko podobać — dodał — łatwo ci przyjdzie serce jej zdobyć. Masz po temu kwalifikacyą a przy tem nie zaniedbuj cioci Benigny, nie wzdragaj się być grzecznym dla Wychlińskiej — one na nią wpływ wielki mają. W dodatku Pstrokońska chce jej majątek zapisać, a i to coś warto.
— Nadewszystko serce panny Leokadyi — rzekł hr. Otton...
— No — zapewne, ale trzeba koło tego umieć chodzić; kochany kuzynek, choć praktykant pewnie, zbyt mi się jakoś wydajesz nieśmiałym, — one co obcesowych lubią.
— A ja nim być nie umiem.
— Otóż to nieszczęście! westchnął prezes.