Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pięknoszek — rzekł w duchu prezes — do zbytku znać nawykły, ale na tego rodzaju fantazyą im stanie, byle innych nie miał.
Przez cały dzień hr. Otton bawił prezesa i ciocię Benignę, rzadko bardzo zwracając się ku Leokadyi, która mu za to wdzięczną była. Pani Pstrokońska olśniona wczoraj i uradowana, następnego dnia uczuła się odczarowaną... z pod świetnej a płytkiej rozmowy salonowego człowieka już dno było widać piasczyste. Na myśl jej też nie przyszło, ażeby to miał być konkurent do Leokadyi...
Na uboczu prezes trochę niecierpliwie spytał ją. — A jakże się siostrze kuzynek wydaje?
— Bardzo miły człowiek — odpowiedziała Pstrokońska, wczoraj byłam nim nawet zachwycona, dziś mi się nadto uperfumowany wydał.
— Perfumy i elegancyą lubi, to prawda — rozśmiał się prezes, ale kobietom się tacy ludzie podobają.
— No — bracie — nie wszystkim...
Leokadya była milczącą. Parę razy próbował rozmowę zawiązać przybyły, lecz nie szła jakoś, i — nie nalegał... Dla obu ciotek za to był przesadzenie grzecznym i czułym.
Niewinne na pozór zapytanie prezesa i jeszcze słówko jakieś wyrzeczone nieostrożnie przed Benigną dozwalające się dorozumiewać, iż stary był w stosunkach z ojcem hr. Ottona — rozbudziło podejrzenia pani Pstrokońskiej. — Znając ludzi postanowiła bacznie śledzić, czy się czem nie zdradzi konkurent w przybyszu, i mimo zręczności hr. Ottona już wieczorem była pewna, że jest na tropie uknutego spisku.