Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ra wkrótce nadarzyć się miała, bo dwóch ludzi z końmi wracało. Późną już nocą ciocia Wychlińska naszła siostrę Benignę w jej sypialni, dobrawszy chwilę gdy ta już do pacierzy się gotowała.
Pora była niezwykła, domyśliła się więc gospodyni że i powód przyjścia musiał być ważny. To zresztą i z twarzy poczciwej Wychlińskiej odgadnąć było można, wyglądała bowiem goręcej jeszcze niż zwyczajnie i widocznie była poruszoną.
Benigna pospieszyła na jej spotkanie.
— Co ci to jest? czyś nie zdrowa?
— A! i chora jestem i biedna — i tak nieszczęśliwa, że już dłużej wytrwać nie mogę sama z sobą. Przyszłam do ciebie, mówiła Wychlińska głosem łez pełnym, niemal przyklękając i ściskając siostrę za kolana. Przyszłam do ciebie ze spowiedzią, droga Benisiu — potępisz mnie może, wyłajesz... ale dłużej — wytrzymać nie umiem.
— Cóż ci jest! przestraszasz mnie... przerwała Pstrokońska.
Wychlińska rzuciła się na kanapkę i zakryła oczy a płakała.
Benigna usiadła przy niej milcząca i widocznie przelękła tak, że wedle zwyczaju, potajemnie się przeżegnała, dla nabrania siły i odpędzenia grożącego nieszczęścia...
Wychlińska spojrzała na drzwi.
— Bądź spokojną — nikt nas nie podsłucha — mów — rzekła gospodyni.
— O tem po troszę już wiesz — poczęła Wychlińska głosem drżącym, że w sąsiedztwie naszem na-