Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gać, ciągać, a przysięgać, a do miasteczka włóczyć, a dobywać z człowieka... kiedy ja i gadać nie umiem...
Małejko notował wszystko... Uderzyło go jedno, że Sydor powiadał, iż mu się zdało, jakby w tych dwóch ludziach widział — Franciszka i samego pana. Oczywiście o panu mowy być nie mogło, była to halunacynacya nieszczęśliwego Sydora, ale Franciszek? Franciszek właśnie tego dnia nie nocował w domu... Małejko gryzł pióro.
— Cóż to ci się zdawało, zapytał, że niby Franciszek był pod oknem...
— A! chowaj Boże — podchwycił strwożony Sydor alboż ja po nocy mogłem rozeznać! a no ze wzrostu tylko... tak w głowie mi się pomięszało... Alboż mogłem przypuścić, żeby u nas byli złodzieje?
— Cóż ci się zdawało?
— Co ja mogłem wiedzieć? Może pan po nocy sobie dokąd jedzie...
Rozśmiano się z prostoduszności parobka.
Małejko ciągle pióro gryzł... przeszedł się po izbie.
— Ty, mój kochany, rzekł — musisz z nami jechać, twoje zeznanie nadto ważne... Niech pan ekonom każe mu dać furmankę i odstawi do miasteczka... A — spojrzał na Zdenowicza — a możeby jeszcze przesłuchać pana Franciszka?...
Braun, który we drzwiach stał, wypchnąwszy Sydora, sam powrócił zaraz — i odezwał się cicho...
— Cóż pan chce od p. Franciszka Wierzejskiego! Ten głupi sam nie wie, co plecie. — To człowiek bardzo stateczny, a oprócz tego niedawno, że nocował