Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W Murawcu u Boromińskich już o południu wiedziano o tym wypadku, prezes trzech posłańców wysyłał, aby się dokładniej w miejscu dowiedzieć, pisał do Zdenowicza zapraszając go do siebie... ale asesor śledztwa nie mógł odstąpić, dopóki protokół nie był zamknięty, dopiero późno już, korzystając z zaprosin prezesa, ruszył woląc nocować gdzieindziej niż w tych nieszczęśliwych Orygowcach.
Sądził, przybywszy tu, że już we dworze spać będą i że u rządzcy się prześpi, ale u prezesa świeciło się jeszcze i służący przybiegł do wrót zapraszając go, ażeby wprost kazał jechać przed ganek!
W sieniach prezes w szlafroku go spotkał, z twarzą zmienioną, rękami załamanemi, poruszony cały.
— Mój panie Zdenowicz, chodź, proszę cię, opowiedz. Co to jest! co to może być? Czy napaść swoich czy obcych? Nie odkryliście ciała? nie ma na kogo poszlaki? Ja mrę cały dzień z niepokoju, ażeby się co pewniejszego dowiedzieć... proszę cię do mnie. Czekałem z wieczerzą, kazałem ci pieczyste zostawić.
Milczęcy wszedł Zdenowicz wzdychając. Prezes zwykle poważny i mierzący słowa, tym razem był jakby w gorącze, po twarzy łzy mu płynęły, bo kochał poczciwego Daniela.
— Bóg widzi, odezwał się, żem nikogo tu z sąsiadów tak nie cenił i nie szanował, jak tego człowieka. Choć to niedawno wyszło z plebejuszów i nazwisko jeszcze Niemcem niewypranym śmierdziało — ale czło-