Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niego mógł być przeniesionym. Uspokoili się jednak po niejakim czasie bo choć Daniel bywał u Boromińskiego i stosunki przyjazne trwały, prezes otwarcie i głośno zaprotestował, gdy mu ktoś z przypuszczeniem wystąpił, że p. Daniel starać się może — iż nigdyby na to nie pozwolił, aby panna Boromińska poszła za jakiegoś Tremmera.
Człowiek stateczny, dobrze wychowany, w głowie dobrze, w kieszeni też, ale grzech pierworodny na nim cięży — to darmo. Niechaj się sobie z niego skartabellat gdzieindziej obmywa...
Tak mówił prezes i głośno i przy córce, a ciocia Wychlińska patrzała to na ojca, to na pannę Leokadyą i milczała.
Z innych względów paraby była dobrana i temperamentem i wiekiem i humorem. Pan Daniel był bardzo przystojny mężczyzna, postawy szlachetnej, rysów twarzy cale pięknych, brunet, słuszny, gibki, a że pracować lubił i żył w ciągłym ruchu, znać w nim było wyrobioną siłę i zdrowie żelazne. Konno, pieszo na polowaniu, w podróży, zimą w mrozy wytrzymywał, coby innych o chorobę przyprawiło. Wychowanie odebrał takie, iż mu żadne męzkie zajęcie obce nie było; strzelał doskonale, dzikie konie sam najeżdżał, pływał, chodził, że z nim nikt nie mógł pójść w zawody. Przy tem człowiek był wykształcony, oczytany a nie popisujący się z niczem. Milczał więcej, aniżeli mówił — cierpliwy był niezmiernie i nikt go nigdy w pasyi nie widział, choć na Orygowcach z początku łatwo było można stracić głowę, mając do czynienia z ludźmi popsutymi.