Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szonych, którzy systematycznie są niechętni tym, którym się lepiej powodzi majątkowo i społecznie... byli to naturalni sprzymierzeńcy pana Symforyana, rozwodzącego żale na arystokratów, na żółtobrzuchów (tak on zwał bogatszych) na darmozjadów tytułowanych... Utworzyło się więc kółko takich kaleków, potakujących Górnickiemu i gotowych sprawę wziąść do serca. Przy kuflach podano sobie dłonie i poprzysiężono wojnę na zabój przybyszowi. — Mniej śmielej choć przyjaźniej usposobieni obywatele, nie chcąc zadzierać z tą szajką krzykliwą — milczeli i nie mięszali się do niczego.
Pan Żymiński, lub wcale o tym spisku nie wiedział, albo mało co i zdawał się go umyślnie ignorować, dopóty przynajmniej, dopókiby do wystąpienia jawnego nie został zmuszonym.
Co tam knowano przeciwko niemu nie rozchodziło się wcale. Wiedziano tylko o odgróżkach, o wykrzykiwaniach w miasteczku, o obelżywych różnych wymysłach na cygana i włóczęgę.
Nieszczęściem o nim tak mało wiedziano, że się ograniczano wierutnemi kłamstwy nie mającemi żadnej podstawy, a z życia nowego dzierżawcy, pomimo szpiegów, jakich miał w Rakowie pan Górnicki, który tam lat tyle gospodarując, zachował wiele stosunków — nic a nic zaczerpnąć przeciwko panu Żymińskiemu nie mogli.
Pletli więc, jak to u nas zwyczajnie, gdy kogo nie lubią, że wychrzta, że awanturnik, że gdzieś pieniądze pochwycił, że służył tam a tam za lokaja i t. p. Gadaniny te jednak nie przystawały do niczyjego przekonania, bo dosyć było się pokazać Żymińskiemu,