Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I posunął się przodem, pokazując klomby Mieczysławowi.
Przybycie brata nie było na rękę cioci, wstydziła się go i obawiała. Miała bowiem jeden hamulec na swe kaprysy pani Babińska to obawę opinii i ludzkiego sądu. Dopóki myślała że bezkarnie może gderać i przewodzić, puszczała sobie cugle, jak skoro jej na myśl przyszło co ludzie powiedzą, wstrzymywała się. Wiedziała dobrze że Lusia skarżyć się nie będzie, obawiała się aby brat nie dostrzegł obejścia jej z siostrą... przy Mieczysławie była też zawsze o wiele grzeczniejszą. Tego dnia wybuch byłby zapewne straszny i Lusia wieleby niewinnie przecierpieć musiała, gdyby przybycie Mieczysława nie pohamowało pani Babińskiej. Rachowała na to, że po jego wyjeździe sobie to nagrodzi.
Do stołu przyszli wszyscy, Martynian tylko najdłużej na siebie czekać kazał, matka sama niespokojna poszła po niego. Znalazła go z głową obwiązaną, leżącego na kanapie.
— Cóż ci to jest?
— Głowa mię rozbolała.
Nie potrzebowała pytać przyczyn.
— Jakto? więc nie pójdziesz do stołu?
— Nie chce mi się jeść.
— Mają ci co przynieść?
— Nie, dziękuję.
Matka patrzyła nań łagodnie. — Nie dobrze jest że grymasisz.
— Ja nie grymaszę, ja jestem zgryziony, ja cierpię... Wstyd mi Mieczysława, siostra mu powie...