Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/468

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tylko w ogródku ożywiało tę pustynię... Gdyśmy zajeżdżali, kobieta — dość jeszcze młoda i świeża, na której twarzy jednak znać było przebyte cierpienia, wyszła naprzeciw z kluczykami w ręku. Postrzegłszy nieznajomego, chciała się cofnąć, doktór mnie zaprezentował jako półkolegę i opowiedział o przypadku. Wnet się zajęła zaradzeniem powozowi, o który już byłem spokojny. W pół godziny samowar stał na stole i siostra Mieczysława gospodarowała około herbaty. Rozmowa naturalnie głównie była o okolicy, którą po raz pierwszy przebywałem; o naturze, o krajobrazach, potem o tej Odessie, do której zmierzałem dla kąpieli. Bardzo przyjemnie wieczór nam spłynął. Gdy gorąco trochę ustawać zaczęło, poszliśmy z doktorem nad rzekę, przypatrzyć się krajowi nowemu dla mnie, i dowiedzieć się o losach powozu, będącego w rękach kowala.
Mój Boże! co wspomnień, za dotknięciem czarodziejskiej laski uczucia zmartwychpowstało! Podnosiły się blade postacie umarłych i ożywiały i śmiały się do nas, zdało się nam obu, żeśmy jeszcze szli na odczyty, obawiając się spóźnić, żeśmy cieniuchny i słodziutki głos Bielkiewicza słyszeli i żarciki Capellego i namarszczoną twarz Münich’a i harde a butne oblicze Żukowskiego i uśmieszek dowcipny, powstrzymywany Leona Borowskiego, i poważną figurę sympatyczną Fonberga, i zagadkową dziekana Mianowskiego, i komiczną a dobrą Łobojki... Szeregiem za niemi szły współuczniów i znajomych imiona, ludzi których wicher po świecie rozproszył, których dziś znaczniejszą część groby pokryły... Sunt lacrimae