Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/465

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

być gospodynią brata, jego rachmistrzem i pisarzem, będę mu pomagała, będziemy pracowali razem.
— A Martynian? — spytała Adolfina.
— Będę go kochać jak dobrego brata — rzekła Ludwika — zwiędłego serca dawać mu nie mogę, ręki której inny dotknął, nie śmiałabym. Wierz mi, oddycham! Bogu dziękuję i jestem szczęśliwa.
— I państwo tak opuścicie okolicę, przyjaciół, krewnych, nas wszystkich, jadąc gdzieś w pustynie? dodała Dramińska, patrząc w oczy Mieczysławowi?
— Pojedziemy, wspierając się wzajemnie, zachowując serdeczną wdzięczność dla przyjaciół, zapominając tych co nam pierwsze lata młodości zatruli, rozpocząć nowe życie pracy... Nie jestże to przeznaczeniem człowieka? Nie jestże szczęściem gdy się kto może po obłędach i zawikłaniach podźwignąć i odrodzić w ciszy i trudzie? Ja i Ludwika uciekniemy, błogosławiąc godzinie, która gorzkie zatrze wspomnienia...
Adolfina spojrzała z wyrazem wyrzutu na Micia, a Dramiński pocichu szepnął żonie: — Przed wyjazdem damy im obiadek pożegnalny, ja się tem zajmę.
W oczach Dramińskiej cicha łza się kręciła, otarła ją nieznacznie... Lusia podała rękę bratu.
— Chodźmy, Miciu! chodźmy, i dalej w drogę, w świat! My przynajmniej sobie pozostaniemy wierni, do zgonu...