Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/449

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jakto — jedną? z oburzeniem wtrąciła Adolfina — a ja?
— Ale pani pomocy mojej nie potrzebujesz, a ona.
— Przepraszam, ja także.
Rozmawiali smutnie, długo, ona usiłując ożywić, on ochłodzić rozmowę, a wreszcie Dramiński z Martynianem nadeszli. Po twarzy Dramniskiego poznać było można iż coś mu dolegało. Mieczysław zląkł się czy mu jego bytność nie popsuła humoru, ale nie był wcale zazdrosnym, a Martynian, także zgryziony widocznie, chodził posępny po pokoju.
— Co wam jest? zapytała Adolfina — czy znowu historya jaka?
Dramiński oczyma wskazał Mieczysława, dając do zrozumienia że mu przy nim mówić nie wypada. Martynian to potwierdził. Dramińska się strwożyła, widząc że o jej Micia chodziło, i porwała męża do drugiego pokoju.
— Mów, co to jest?
— Potem, potem, to długa historya!
— Tyczy się Mieczysława...
— A! ty o tego swego gagatka zaraz jesteś niespokojna, nie bój się, idzie o tę biedną Ludwikę i dlatego... ale cyt!
Resztę wieczora spędzili na obojętnem opowiadaniu o teatrze. Mieczysław wprędce pożegnał się i odszedł. Martynian pozostał.
— Mówcież na miłość Boga, — coście tam takiego przynieśli tyczącego się Lusi; tylko co mi się skarżył na jej życie nieszczęśliwe Micio, czy znowu co nowego?