Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/404

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Za cóż? Siadaj tylko zdaleka... bo wino troszkę czuć... i[1]
— Ja mogę sobie pójść!
— Pocóż siadaj... mam ci coś do powiedzenia...
— A! jam cię gotów słuchać lata! wieki!
Dramiński znowu pocałował ją w kolana.
— Wystaw sobie jak mnie Serafina przyjęła...
— Jakto? źle?
— Z najokropniejszemi wymówkami, że ja śmiałam jej męża nazwać doktorem! Dziwna się zrobiła, opryskliwa... zła...
— To jej dać pokój! — zawołał Dramiński w gniewie — głupia, z pozwoleniem kobieta... ale mnie już i Buller mówił, że ona taką zawsze była.
Adolfina się zerwała.
— A Buller zkąd ją zna?
Dramiński ukąsił się za język, zrobił minę człowieka złapanego na uczynku i strzepnął ręką.
— A! do kata, otóż papla ze mnie...
— Siadaj! mów! na miłość Boga! mów!
— To stare dzieje... stare dzieje... wprawdzie mnie o sekret nie prosił, ale dla samego Mieczysława nie potrzebaby tego rozgadywać.
— Cóż to było! co? przecież przedemną powiedzieć możesz.
Dramiński do ucha się jej zbliżył, skorzystał z tego i pocałował w ucho, co się widocznie nie podobało, a potem począł szeptać.

— Stare dzieje, jeszcze z czasów nieboszczyka pierwszego męża. Wyście się wówczas nie znały. Buller się w niej szalenie kochał... i była mu wzajemną...

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak znaku interpunkcyjnego.